Idzie przygłuchawa baba do lekarza

Opowiem Wam taką sytuację, która autentycznie miała miejsce ponad roku temu.

Z racji, że termin prawa jazdy tracił ważność i żeby przedłużyć ważność prawka na kolejne 10 lat to koniecznie trzeba było stawić się u lekarza. Miało pójść gładko, w końcu nie pierwszy raz przedłużałam prawko, raz, dwa i już biegnę do wydziału komunikacji dokończyć ostatnią procedurę. Ale tym razem załatwianie trwało aż 3 tygodnie. Bo lekarz na oko 55-60 lat, w życiu chyba głuchego nie widział. Ok, mogę wybaczyć niewiedzę, jeśli chodzi o to, jak rozmawiać z głuchym pacjentem, ale nie jego kompetencje zawodowe, a właściwie ich brak. Otóż to, w trakcie przeprowadzania wywiadu pytał o powód mojej głuchoty i czy w ogóle coś słyszę w aparatach i takie tam. Podstawowe pytania, więc normalka. Potem pyta, dlaczego tak dziwnie mówię, lekko zdziwiona odpowiadam „przecież jestem głucha”. No przepraszam, rozumiem, żeby ktoś niezwiązany z branżą medyczną nie wiedział, dlaczego głusi tak mówią albo nie mówią w ogóle, ale żeby lekarz z długoletnim stażem o tym nie wiedział? Następnie kazał wykonać pewne zadanie, cytuję „niech Pani stanie 3 metry ode mnie, odwróci się tyłem, a ja będę coś mówił, a pani powtórzy, dobrze?”. Oniemiałam, ale szybko odpowiadam, że to na nic, bo czytam z ust i muszę widzieć twarz rozmówcy, a lekarz na to „to niech pani stanie 3 metry twarzą do mnie i posłucha co mówię”. Mówię, że to nie tak działa, ale lekarz swoje „powtórz PIĘĆ”, odpowiadam szybko „PIĘĆ”. Na końcu zadowolony oznajmił „a jednak pani słyszy”. Ręce mi opadły, bo przecież nie słyszałam tego co mówił, ale widziałam, czyli inaczej z ust odczytałam.  Po badaniu na odległość 3 m moje emocje sięgnęły zenitu, ale to jeszcze nie był koniec perypetii z tym lekarzem. Szczegóły już pominę, gdyż była to sprawa związana z nieścisłością formalną i jego brakiem kompetencji. Także szkoda słów.
Po powrocie do domu na FB na moim prywatnym profilu wylałam swoją gorycz i dzięki licznym odzewom wśród znajomych jak się okazało, lekarz złamał prawo i działał niezgodnie z przepisami. Przeprowadzenie badania na odległość 3 m nie dotyczy osób z prawem jazdy kategorii B (wg Ministra Zdrowia z dnia 16 stycznia 2017 roku).
Przepisy przepisami, być może złamał prawo lub nie, bo z interpretacja przepisów różnie bywa, dla mnie najważniejsze jest to, że przedłużył prawko, bo gdyby nie to bym działała i to ostro. A tak to machnęłam ręką na to, ale widzicie, ile to nerwów mnie kosztowało i moim zdaniem czas spędzony w jego gabinecie był absurdem i poczułam się dyskryminowana.

Kolejna historia dotyczy lekarza laryngologa. Do laryngologa chodzę nie dlatego, że „choruję na uszy”, ale przede wszystkim idę po zaświadczenie potrzebne do zakupu aparatu słuchowego, wkładek usznych czy w innym celu. Ostatnio potrzebowałam jedynie zaświadczenia do zakupu aparatu słuchowego, dlatego zapisałam się do pierwszego lepszego laryngologa z najbliższym terminem. Pani doktór po obejrzeniu mojego audiogramu bez ogródek mówi, że wykresy są na samym dole i że nie ma sensu kupować aparatu, bo nic nie będę słyszeć oraz dodała, cytuję „Proponuję implant ślimakowy, czy pani o implancie słyszała?”. Pomyślałam sobie, że chyba ma mnie za idiotkę, bo przecież implant to żadna nowość. Odpowiedziałam krótko „Przyszłam po zaświadczenie do aparatu i tylko to potrzebuję. Za implant podziękuję”. Gdyby faktycznie aparaty nie przynosiły rezultatu nie zawracałabym głowy z zakupem aparatu za 4 tysiące złotych (1 szt.). Na szczęście to pierwszy laryngolog, który poruszał temat implantu i mam nadzieję ostatni, ale jak głusi opowiadają o wizycie u laryngologa to łapię się za głowę. Bywa, że laryngolodzy naciskają głuchych do wszczepiania implantu pomimo to, że przyszli w innym celu. Jeżeli głusi będą chcieli wszczepić sobie implant to na pewno zgłoszą się z tym konkretnym celem.

A swoją drogą oglądaliście może odcinek „Dr Housa”, który miał głuchego pacjenta? W tym odcinku głuchy pacjent przyszedł do dr Housa z inną przypadłością i koniecznie musiał być operowany. Podczas tej operacji dr House przy okazji wszczepił mu implant, choć wiedział, że pacjent nie wyraził na to zgody wcześniej. Myślał, że zrobił mu przysługę, a po przebudzeniu reakcja pacjenta była tak gwałtowna, że domagał się reimplantowania. Wierzę, że w rzeczywistości lekarze raczej by tak daleko się nie posunęli i nie zachowywaliby się po chamsku jak dr House, ale myślę, że większość, nawet nie tylko lekarze, ale inni słyszący , by poparli jego opinię o słyszeniu i że głuchotę można leczyć, a nawet trzeba, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki.

Pewnego dnia szłam na wizytę do dietetyka, i przypadkiem okazało się, że owy dietetyk był specjalistą laryngologiem. Pewnie po przeczytaniu słowa „laryngolog” wyskakuje Wam w głowie hasło „implant”. Nie, nic o implancie nie będzie. A więc po przeprowadzeniu wywiadu Pani dietetyczka mówi tak „ jak pani wyeliminuje to, tamto i owamto to organizm zacznie regenerować się i znikną takie choroby jak x,y,z i (uwaga!) słuch się polepszy”. Tu aż podskoczyłam i mówię od razu, że nie zależy mi na odzyskaniu słuchu i że słuch mam trwale uszkodzony, i tak będzie do końca mego życia”, a ona na to „jestem lekarzem laryngologiem, więc wiem co mówię”. W środku zaczęło się we mnie gotować, więc mówię stanowczo, żeby mój słuch zostawić w spokoju, zaś Pani dietetyk oznajmia „a mnie zależy na tym, żeby Pani słyszała”. Wtedy zrozumiałam, że nie ma sensu spierać się z lekarką, bo moje argumenty nie docierają do niej. Dietę stosowałam przez 5 miesięcy i wcale lepiej nie słyszę, dalej jestem głucha jak pień, ale za to udało mi się pozbyć choroby x. Z komunikacją nie było najgorzej, bo Pani dietetyczka się starała do mnie mówić wyraźnie i nagrywała do dyktafonu, dzięki temu moja mama mogła posłuchać w domu i przetłumaczyć. Problem tkwi w mentalności lekarzy, że „wadę słuchu trzeba LECZYĆ, koniec i kropka”, nawet jeśli głuchy pacjent prosi, żeby zostawić jego słuch w spokoju, a skupić się na innych współistniejących chorobach. Co z moim słuchem jest nie tak? Lubię tą moją ciszę, dużo pracy i wysiłku kosztowało mnie, żeby odnaleźć siebie, zaakceptować siebie i w końcu być tam, gdzie teraz jestem. Nikt, a nawet lekarz nie wie, ile w życiu przeszłam, bo historia chorób to zaledwie kropla w morzu historii mojego życia.

Dodaj komentarz